Kiedy padła propozycja napisania artykułu o rozrywce w pracy, zgodziłam się bez wahania, jednak mentalnie puknęłam się w głowę i rwałam z niej włosy jednocześnie. Bo o czym tu pisać? Piłkarzyki, dartsy, owocowe czwartki, czy nawet playstation w biurze – nie robią już na nikim specjalnego wrażenia. A sama praca – szczególnie ta zawodowa – mało komu kojarzy się z rozrywką. To zwykle (nie)śmieszna praca.
Nic dziwnego. Sztywne ramy czasowe – często określające nawet takie szczegóły, jak moment, w którym pracownik ma prawo wyjść na przerwę – mogą sprawiać wrażenie, że nie ma tu miejsca na rozrywkę. Jeśli pracuje się w miejscu z luźniejszym podejściem do przerw czy godzin pracy, czujemy z kolei opory przed robieniem czegoś innego niż praca (np. piciem kawy i przeglądaniem mediów społecznościowych) ukradkiem, kiedy nikt nie patrzy. Znam to bardzo dobrze z własnego doświadczenia. Rozmaite strefy relaksu, owszem, były wykorzystywane – ale najczęściej do służbowych spotkań, a nie tędy droga.
Gdy się nad tym zastanowić, to w interesie pracodawcy leży zapewnienie rozrywki podwładnym. Przepracowany, spięty, zestresowany pracownik jest mocniej narażony na popełnienie błędu. Jest też mniej skuteczny. Skupieni tylko na pracy ludzie nie budują ze sobą relacji, co przekłada się bezpośrednio na poczucie satysfakcji (czy raczej jej braku) z wykonywanego zajęcia. Jesteśmy przecież zwierzętami stadnymi. Nawet informatycy, uwielbiający powtarzać mantrę, że nie po to poznawali tajniki komputerów, żeby pracować z ludźmi, potrzebują od czasu do czasu socjalizacji. 😉
No dobra – zapytacie – a co, jeśli pracodawca nie zapewnia żadnej rozrywki? Albo ogranicza się jedynie do wspomnianych piłkarzyków, wciśniętych w najciemniejszy kąt biura? Czy jedynym wyjściem jest porzucenie wszelkiej nadziei? Niekoniecznie.
Nieśmieszna praca? Weź sprawy w swoje ręce!
Czasami brak udogodnień w sferze relaksu nie wynika z braku chęci, lecz z nieświadomości. Warto wyjść z inicjatywą i podjąć temat z przełożonym. Rozmowa nie powinna opierać się na komunikacie „chcę, daj”. Zróbcie w zespole burzę mózgów i zaproponujcie kilka opcji, które wam odpowiadają i są możliwe do wprowadzenia w miejscu pracy. Wiadomo, basen w elektrowni nie jest najlepszym pomysłem, a firmowe zwierzątko, np. kot, może przynieść więcej szkody niż pożytku, jeśli pracujecie w fabryce wędlin.
Przygotujcie się też merytorycznie i przedstawcie zgrabnie prośbę – możecie powołać się na argumenty z poprzedniego akapitu, nie będę się gniewać. Argumentem na „nie” ze strony pracodawcy może być budżet, i z tym trudno dyskutować. Jednak opcji jest wiele i nie wszystkie wiążą się z dodatkowym nakładem finansowym. Możecie zaproponować:
- comiesięczne miniintegracje w formie wspólnych śniadań (każdy przynosi coś od siebie i razem zajadacie stres, śmiejąc się do rozpuku z porannych przedkawowych żartów),
- sesje gier planszowych,
- warsztaty z uprawniania bazylii na parapecie.
Szef nie musi o wszystkim wiedzieć
Jest kilka opcji na zabawę, do której nie będzie potrzebne błogosławieństwo szefa czy szefowej. Tygodnik z najlepszymi inside-joke’ami zespołu, memami o codziennych zmaganiach czy złotymi myślami współpracowników można z powodzeniem przygotować w międzyczasie i rozesłać mailem na koniec tygodnia.
Możecie też zabawić się w zakłady – ile kaw wypije dziś Monika z księgowości? Ile razy Kacper wspomni, że studiuje prawo? Czy samochód Krystyny znów zepsuje się niespodziewanie w poniedziałek rano? Nie ogranicza was nic, oprócz wyobraźni i zachowania granic drugiej osoby. To ważne, żeby żarty były komfortowe dla wszystkich zainteresowanych i nie stanowiły formy szydery. Rozrywka z definicji ma być przyjemna i relaksująca. Dla każdego.
Jeśli macie wynieść chociaż jedną myśl z tego artykułu, proponuję taką: praca nie musi być pasmem smętnych godzin spędzonych z poważną miną wśród poważnych ludzi na poważnych stanowiskach. Przy odrobinie wysiłku można wprowadzić element (lub kilka!), który odczaruje, oczaruje i sprawi, że przyjemniej będzie chodziło się roboty.